Recenzja Sezonu 2

Emily w Paryżu (2020)
Andrew Fleming
Peter Lauer
Lily Collins
Philippine Leroy-Beaulieu

Żeli papą

O ile poprzedni sezon miał w sobie pewną niezaprzeczalną świeżość, wynikającą chociażby z owego deprecjonującego, acz niepozbawionego pewnej serdeczności spojrzenia na Francję postrzeganą jako
Żeli papą
Paryż widziany oczyma Emily jest zaimpregnowany nie tylko na pandemię, ale i na trzeźwe postrzeganie rzeczywistości. Ta serialowa wizja Europy jako takiej przefiltrowana jest niechybnie przez parę unoszącą się znad filiżanki osławionego sojowego latte. To świat wycięty z amerykańskiego magazynu lifestyle'owego, gdzie artykuły sponsorowane sąsiadują ze zwyczajnymi reklamami, spomiędzy stron wypadają miniaturowe flakoniki z próbkami perfum, a z okładkowych rozkładówek nieodmiennie spozierają Prada i Dior.


Niby żadne to faux pas, bo mówimy przecież o serialu komediowo-obyczajowym, który musi to i owo wykrzywić i sprasować. Ale nowy projekt tego swoistego Midasa telewizji, jakim stał się już dobre trzydzieści lat temu Darren Star, jest tak w swojej niefrasobliwości bezczelny, że aż trudno tego nie docenić. Bo można się zżymać na stereotypizację bodaj każdej nacji, jaka przewija się przez ekran, można prychać na ostentacyjnie ekstrawagancko przegięte stylizacje Lily Collins, przewracać oczami na suche żarty i oglądać kolejne odcinki wyłącznie ironicznie, ale liczby mówią same za siebie – "Emily w Paryżu" to hit z proszku, nic innego jak przebój instant.

Dopiero co udostępniono na Netfliksie drugi sezon, a już kręci się trzeci i czwarty, mimo że serial, przynajmniej po naszej stronie oceanu, recenzje zebrał przykre. Nic dziwnego, bo Emily, dwudziestoparoletnia Amerykanka oddelegowana do paryskiego oddziału dużej firmy PR-owej, choć potrafi być iście magnetyzująca, zarówno dzięki ewidentnie ukochanemu przez kamerę uśmiechowi, jak i paradoksalnie frywolnej niewinności, jest jak istny taran. O ile u podstawy dramatycznego konfliktu leży tutaj zderzenie kulturowe, o tyle zwykle panaceum na bolączki dokuczające bohaterom jest importowany przez Emily sposób bycia. Może i coś schrzani, może i ma gdzieś niuanse, ale zawsze wyjdzie na jej. Cóż, takie prawo tytułowej bohaterki, ale trudno przez to nie myśleć o omawianym serialu inaczej jak o cokolwiek naiwnej fantazji bez mocnego punktu zaczepienia. Emily bowiem jest doskonałą niezmienną, to istny constans, trampolina, od której odbijają się orbitujący wokół niej ludzie, zarażeni jej niespożytą energią i żywiołowością, lecz ona sama pozostaje w ostatnim odcinku tym, kim była w pierwszym.


O ile jednak poprzedni sezon miał w sobie pewną niezaprzeczalną świeżość, wynikającą chociażby z owego deprecjonującego, acz niepozbawionego pewnej serdeczności spojrzenia na Francję postrzeganą jako popkulturowy konstrukt, o tyle bieżący to już żonglowanie tymi samymi piłeczkami. Emily nadal miota się od jednego faceta do drugiego, nie mogąc przylgnąć na dobre do Gabriela, przystojnego szefa kuchni, jako że byłoby to sprzeniewierzenie się koleżeńskiej lojalności do swojej przyjaciółki Camille, jego byłej. Dlatego zagina parol na przystojnego Anglika poznanego na kursie francuskiego. Rzecz jasna i Alfie to figura "typowego londyńczyka" przeciśnięta przez telewizyjną praskę, ale ostatecznie, mimo swojej buty, okazuje się on porządnym gościem. Sporo czasu ekranowego otrzymuje w tym sezonie Mindy, która przyłącza się do ulicznego zespołu muzycznego i występuje na paryskich skwerkach, usiłując raz na zawsze przeciąć pępowinę łączącą ją z bogatymi rodzicami, ale ze średnim skutkiem.

Cała reszta to powtórka z rozrywki, czyli Emily musi gasić pożary związane z fochami słynnego projektanta Pierre'a, Emily to przyciąga Gabriela, to go odpycha, Emily popełnia zawodową gafę i jej zadaniem jest ją naprostować, Emily ma kolejny genialny pomysł, na który nikt nie jest przygotowany, i tak dalej. Dopiero pod koniec sezonu, kiedy do Paryża przyjeżdża jej zwierzchniczka i zaprowadza nowe porządki, pojawia się iskierka nadziei, że coś się tutaj jeszcze pozmienia, choć, patrząc na zaproponowany finał, zapewne te same piony zostaną tylko przeniesione na inną szachownicę. A jeśli nie nastąpi jakieś przełamanie wyżej wymienionego schematu, jeśli "Emily w Paryżu" nie zacznie ostrzej wjeżdżać w zakręty i zdecyduje się ciągnąć tę miejską fantastykę w obecnej formie, zmęczenie materiału, ewidentne już na długości drugiego sezonu, może okazać się dyskwalifikujące. Chyba że komuś faktycznie wystarczy streamingowy odpowiednik przedsennego scrollowania Instagrama. Zdrowiej jednak będzie wyłączyć telewizor.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones